...a więc jak to wszystko się zaczeło.
Rok temu mieliśmy mega trudny okres w naszej rodzinie. Czuliśmy, że doszliśmy do ściany. Mój związek z Robertem praktycznie nie istaniał. Finansowa była mega dupa. Zaczeło robić się mega ciasno w naszym małym domku na wsi więc zaczeliśmy szukać czegoś .... No ale jak znaleść coś swojego nie mając kasy ? Robert wyjechał do Holandii a ja zostałam sama z dziećmi w Polsce. Miałam dosyć już życia słomianej wdowy. Czułam się nieszcześliwa jako kobieta. Czułam, że moje potrzeby, plany, marzenia są na dalekim końcu. Dobijała mnie monotonia ... Byłam hiper nerwowa. Odbijało to się oczywiście na dzieciach. Franio kiedyś się rozpłakał jak sie darłam i to chyba mnie zmusiło do zmian. Nie chciałam tworzyć domu pełnego krzyków i nerwów. Wiec to było pewne - potrzebuje pomocy. Na terapię nie miałam szansy się udać. Raz, że nie miałam opiekunki dla dziecka a dwa, że nie miałam na to kasy. Pandemia już wisiała w powietrzu co nie pomagało.
Poszłam. Zastanawiałam się chwile czekając w poczekalni - co ludzie powiedzą jak zobaczą mnie w kolejce do psychiatry ? Druga połowa mnie odpowiedziała - a co Cię to obchodzi co ludzie powiedzą. Ludzie zawsze gadali i gadają. Wstyd to pograżać się i oszukiwać samego siebie, że wszystko jest ok. Ja byłam dumna z tego, że zgłosiłam się po pomoc. Że mam odwagę zawalczyć o siebie i swoją rodzinę. Do dla moich dzieci to zrobiłam tak naprawdę. Dobrych relacji nie da się stworzyć na krzyku.
Poszłam. Siadłam i powiedziałam, że nie wiem co mi jest. Dre morde i nie panuję nad nerwami, czasami dostaję ataku paniki, że nic mnie w życiu już nie spotka ciekawego a najbardziej się boję,że pewnego dnia się złamie i powiem - nie dam już rady. Czułam się wyprana z emocji i cholernie zmęczona życiem. Nieprzespane noce zapewne nie pomagały mi.
Doświadczenie macierzyństwa było dla mnie mega trudne. Chcieliśmy oboje dziecka. Ale po fakcie uświadomiłam sobie, że ja tak naprawdę nic nie wiem o macierzyństwie. Nigdy nie trzymałam noworodka na rękach, nigdy nie przewijałam, nigdy nie karmiłam ... Ba ! ja się zawsze bałam małych dzieci, że zrobię im krzywdę. No i bam ! Urodził się Franio. Mnie zmasakrowali przy porodzie więc 3tyg nie mogłam ustać na nogach. Probowałam odnaleść się w tym wszystkim. Płakałam z radości i miłości do tego małego człowieka a jednocześnie z przerażenia, że już nigdy nic nie będzie takie samo. Trudno było mi zaakceptować te zmiany. Że nie mogę czegoś tak poprostu zrobić bo mam dziecko na rękach, bo dziecko się obudzi, bo dziecko będzie głodne albo zrobi mi kupę w najmniej odpowiednim momencie.
Bardzo pomogly mi rozmowy z innymi matkami na grupie chustowej. Podobało mi się tamto towarzystwo chociaż też było nieźle zafiksowane na konkretny model wychowania. Ale to dobrze. Zobaczyłam, że można inaczej niż mnie wychowano. Wkręciłam się w ten świat.
Jak miałam ok 13-15 lat i miałam ogromny kryzys (czesto myślałam o samobójstwie, widząc przejeżdzający samochód miałam ogromną ochotę wskoczyć pod niego ) obiecałam sobie, że dam radę i kiedyś jak będe dorosła stworzę kochającą się rodzinę.
Lata leciały a pragnienie było to samo. No ale jak stworzyć kochającą się rodzinę jak nie możesz już patrzeć na swojego partnera. Ojca swoich dzieci... Potrzeba zmian.
Mijały tygodnie, miesiące, lata. Radość mieszała się ze smutniem. Nauczyłam się nie myśleć o pewnych rzeczach. Szukać pozytywu w każdej sytuacji nauczyłam się jeszcze przed dziećmi więc to też mi bardzo dużo pomogło. Trzymałam takiego trupa w szafie. Przykryłam go warstwą szmat aby nie było widać i udawałam, że ten problem nie istnieje. Przez lata.
Jak wiedziałam, że to co mam do depresja ? Nie wiedziałam. Poszłam do lekarza z jedną wielką niewiadomą. Lekarz z ogromnym spokojem zaczął za dawać mi pytania. Grzecznie zaczełam odpowiadać. Postawił diagnozę - osobowość depresyjna. Zapytałam się jego czy to może być przez to, że jako dziecko często leżałam w szpitalach samotnie (kiedyś było inaczej ) a jako matka wiem, że taki płacz małego dziecka potrafi zniszczyć conieco w mózgu. Nie patrzeczył ale też nie potwierdził.
Cóż. Czy tego chcemy czy nie nasza przeszłość, nawet z czasów któych nie pamiętamy ma ogromny wpływ na to jakimi ludzmi będziemy. Psychiatra polecił zacząć terapie i przepracować to na niej.
Wypisał mi recepte na antydepresanty i w razie jakby po 2 tygodniach nie było poprawy to miałam wykupić leki "na nerwy" .
Co się zmieniło ? Wszystko ! Serio. Nie było jednak spektakularnych zmian i wielkiego bum. Zauważyłam, że po tabletkach jestem spokojniejsza. Ciągle jestem zmęczona i niezorganizowana ale wiedziałam, ze to już działka którą sama muszę sobie wypracować. To jest mega dziwne uczucie i nie umiem chyba opisać słowami tych zmian. Powoli zanikało uczucie beznadziejnoty. Jakby moja głowa i moje myśli dostały świeżego powietrza. A w rzeczywistosci dostały poprostu endorfin w kapsulkach.
Ja zaczełam mieć wiecej cierpliwości dla dzieci. Pandemia, lockdowny nie pomagały w organizacji sobie życia więc olałam wszystko. I skupiłam się na tym aby być przy nich i z nimi. Czasami wylegując się z nimi do południa w łóżku. Przestałam się katować, że powinnam to i tamto. Skupiłam się na spokoju. I na pakowaniu.
No i najważniejsze. Przestałam drzeć koty z moim chłopem. Zaczełąm dostrzegać jakieś światełko w tunelu. Przestał mnie tak irytować na każdym kroku.
Zapadła decyzja o emigracji.. Przez telefon :P Jak oboje powiedzieliśmy - tak. wyjeżdzamy z PL i zaczynamy życie z dala od tego wszystkiego. Pojawiła się ogromna radość. Poczułam jakbym wyszła z ciasnego szarego pudełka.
Idzie nowe ! Kocham zmiany i Robert też. Zaczeliśmy się wkońcu w czymś zgadzać. Miałam wrażenie, że oboje potrzebujemy tego.
Dużo się zmieniło przez ten rok. Nasz związek kwitnie, mamy dobre warunki mieszkalne (duży dom) co okazało się dla nas zbawienne. Jesteśmy szczęśliwi i zakochani, dzieciaki wychowują się w domu gdzie nie ma już krzyków o każdą pierdołę
Do brzegu.
Czasami czytam i słysze pytania - czy to już depresja i czy powinnam się tym zająć ? Nie wiem. Jeżeli czujesz, że dopada Cię uczucie beznadziejnoty albo, że życie Cię przerasta to idz do specjalisty po pomoc. Nie ma lepszej drogi. Ja nauczyłam się przez lata żyć z moim depresyjnym charakterem. BA ! Nawet zaczełam czerpać z tego korzyści. Jak miałam 20 pare lat kilka razy rzuciłam wszystko i poszlam przed siebie. Wyjechałam do Portugalii z plecakiem w ciemno. Tłumacząc sobie - nic nie tracę przecież. Nawet jak zginę z rąk jakiegoś wariata to i tak będzie to lepsze niż siedzenie na dupię i szarpanie się ze swoim życiem. Tak było, przysiegam. Mój stan dodawał mi często odwagi. Ale przez to, że to tylko okłamywanie samego siebie wkońcu dochodziłam do ściany.
Mieszkając w Portugalii byłam przeszczęśliwa. Miałam wrażenie, że jestem w jakimś raju. No ale niestety nie potrafiłam się tym cieszyć.
A no właśnie ! Zapomniałabym wspomnieć o jedym uczuciu które towarzyszyło mi przez lata - tęsknota za czymś. Ciągle czegoś szukałam i nie mogłam tego znaleść. Byłam szczęśliwa ale gdzieś w głebi mnie było ciągle pragnienie czegoś .... Teraz tego nie mam. Znikło wraz z przyjmowaniem leków. Czuję, że przeżywam swoje życie a nie gonie jakiegoś urojonego króliczka.
Teraz szczerze mogę powiedzieć, że jestem szcześliwa w roli matki, żony i kochanki. Doceniam to co mam i najważniejsze - cieszę się z tego !
Znikneły te męczące myśli, że coś mnie omija. Że nie jest tak jak powinno.
Życie jest zaskakujące a psychika ludzka jak studnia bez dna. Mam nadzieje w tym miesiącu uda się rozpocząć terapię. Czuję, że tego potrzebuję i tego chcę To jest ten czas by przerobić traumy. Uporządkować swoje myśli. I zacząć aktywnie działać. To już czas !
* Nie znam się na psychologii i na psychiatrii. Wszystko co tutaj piszę to są tylko i wyłącznie moje przemyślenia. Nie słuchajcie mnie. Sprawdzcie to.
O! Nie wiedziałam, że mieszkałaś w Portugalii. ;)
OdpowiedzUsuńJa miałam ostry kryzys samooceny rok temu. Z racji lockdownu i sytuacji mieszkaniowej w jakim nas zastał nie było jak temu zaradzić u specjalisty. Musiałam to przepracować sama. �� Da się, ale to dużo trudniejsze i bez wsparcia właściwie nie do ogarnięcia.
Teraz zostały mi już tylko wybuchowe PMSy, czasami małe ataki paniki, ale jak przestaje czuć się sobą to sięgam po ziółka, które uwalniają trochę serotoniny i wracam. #takieżycie
Dzięki za ten wpis - daje nadzieję, że być może każdy dojdzie do etapu, kiedy poszuka pomocy, przyzna się, że nie da rady sam z tym wszystkim co do przerasta, z tym "trupem w szafie". Jest nadzieja.
OdpowiedzUsuń